Rumunia, Rumunia

Rumunia, Rumunia … wszyscy tam byli wszyscy wszystko o tym kraju wiedzą i zawsze dają dobre rady: 
– załóż kostkę 
– jedź na normalnych oponach 
– odkręć centralkę 
– uważaj na dziury w drodze 
– a te chordy dzikich psów 
No cóż czas było to wszystko sprawdzić i doświadczyć tych wszystkich strasznych rzeczy na własnej skórze… 
Ale od początku..

Wyjazd do Rumuni zrodził się w główkach szalonych dwóch koleżanek pojechać zobaczyć Drakulę i wrócić, ale jak to u Kobiet wszystko pozostało w sferze marzeń planów itp., a ponadto to ja mam motocykl hehehe.

Od słowa do słowa wspólnie z Lucy doszliśmy do wniosku, że będą to cudowne wakacje spędzone na kanapie naszej Suzi. A jak doszliśmy do tego wniosku to był już kwiecień a wyjazd zaplanowaliśmy na drugą połowę maja 2009 roku.

No i w bardzo szybkim tempie zaczęliśmy plan wyjazdu wdrażać w życie ja chciałem zobaczyć to Lucy tamto, ja chciałem jechać tędy Lucy tamtędy, ja chciałem spać tam Lucy gdzie indziej i tak mijały dni do wyjazdu.

No i jest niedziela dziewiąty maja 2009 roku, piękne słoneczko, cieplutko tylko Lucy nie ma jest u rodziców a więc co? Trzeba się przejechać. Szybko ciuchy na siebie taka krótka przejażdżka do kumpla po nowy aparat foto.

Skrzyżowanie zielone światło, facet w srebrnej Skodzie skręca w lewo, patrzy się na mnie i wjeżdża prosto pod moje koła. Oczywiście mocne łłłłłłuuuuuuuuuuupppppp lecę po asfalcie i widzę bbbardzo szybko zbliżający się słup na szczęście i nieszczęście po drodze był krawężnik. Siedzę na krawężniku bark boli jak diabli ale reszta jakby cała, podnoszę się lecę ( może kuśtykam do moto ) ŻEGNAJ RUMUNIO – a była tak blisko. Może szkoda że ten kolega z KTM-a nie przywalił facetowi ze Skody.

Reszta to standard : zagoiło się szybko, decyzja o następnym moto może ….? nie ma mowy musi być Suzi i to 1000. Szukamy jeździmy , oglądamy nie no w Polsce nie ma dobrych motorów ?. W końcu światełko w tunelu spotykamy kolegę ze Stanów też motocyklista , gadamy przy kawie o motorach i od słowa do słowa ustalamy że po powrocie do USA kolega poszuka nam motoru ( wyjechał za tydzień ). Dzwonimy do niego gadamy on szuka nic nie ma – no cóż warunek był jeden nie będzie niebieski.

Październikowy wieczór szykujemy się na imprezę u znajomych, dzwoni kumpel ze Stanów – mam znalazłem super u dilera , prawie bez przebiegu nówka sztuka jak się potargujemy to będzie w bardzo dobrej cenie – chwila zastanowienia krótka rozmowa i decyzja bierzemy. Kumpel wpłaca zadatek jeszcze tego samego wieczoru – hhhhhhhuuuuuuuurrrrrrrrrraaaaaaaaa mamy moto.

Rano wchodzimy na emaila co by fotki obejrzeć ……………… jak to niebieski …………

Proces sprowadzania odprawy i całej walki z urzędnikami opiszę innym razem – postarzałam się o pięć lat.

Suzi w domu to czas na realizacje odłożonych planów.

W pamiętnym roku 2010 było wiele wspólnych super fajnych wyjazdów ale nadszedł wreszcie 25 lipiec 2010 roku.

Przygotowania tym razem dla odmiany nie na wariata poczynione, drogi wytyczone, miejsca spania ustalone , miejsca do zobaczenia– no tu to jakoś zawsze inne preferencje.

Krótkie wyjaśnienie – to nasz pierwszy wspólny tak długi ( choć to tylko 9 dni ) wyjazd, a jak ktoś czytał relacje wyjazdu do Wilna to wie że Lucy nie odpuszcza w pakowaniu , możemy nie zabierać kluczy, apteczki, itp. Itd. ale suszarka i żelazko pojedzie na bank. Jak to przy wyjazdach bywa ja mam połowę kufra Lucy półtora, jeden udało się wywalczyć na rożności do Suzi, namiot i resztę rzeczy dla Lucy. Z pakowaniem poszło gładko ja próbowałem zapiąć kufry a Lucy skakała po nich i się udawało. Jeszcze tylko musze zamówić dźwig ( udźwig co najmniej 3 tony ) zamontujemy kufry na moto i w drogę.

Zaczyna się fajnie Polskę nawiedzają nawałnice leje wieje łamie drzewa u nas w domku brak prądu siedzimy przy świecach super. Wpadają znajomi jest świetnie siedzimy gadamy na dworze istna Apokalipsa pioruny wicher, połamane drzewa. Znajomi odjeżdżają my idziemy spać, przecież o 05.30 wyjazd. Jakoś ta noc taka niespokojna , bez budzika wstajemy wcześniej niż planowaliśmy szybkie śniadanie, wciągany ciuchy ( aha prysznica niestety brak prądu = brak wody ) na dworze mżawka a co tam jedziemy do RUMUNII.

Trzeba wspomnieć iż jedziemy na standardowych oponach z nieodkręconą centralką , nieuzbrojeni przeciwko dzikim psom.

Wyjeżdżamy brama się zasuwa … przygodę czas zacząć ?, rozpoczyna się nie fajnie drogi zalane z nieba leje na jezdni pełno połamanych gałęzi ślisko zimno ale do przodu. Koniec do przodu na rondzie koło Góry Kalwarii ( przejechane 25 km ), droga zamknięta wypadek nie miło się robi policja nie puszcza czekają na prokuratora – wszyscy wiemy co to znaczy. Lucy ma pierwsze zwątpienie…

Jedziemy objazdem nadrabiamy na początek 50 km, droga nadal fatalna leje wieje pełno gałęzi na drodze… Dęblin jakby się przejaśniało jemy kanapki na stacji ( i tak już zostało do końca ) ściągamy przeciwdeszczówki ja mam zwątpienie jak patrzę na GPS-a.

No to w drogę kurde kolejny dzwon TIR w rowie na drodze zamieszanie…. ale droga no cóż przecież to Polska, o już Rzeszów i korek gigant a dla odmiany z nieba leje się żar (wtedy tak myśleliśmy ).

Dalej lecimy spokojnie pogoda zrobiła się super o jest granica przejeżdżamy machamy motocyklistom z naprzeciwka rozmawiamy że może właśnie z Rumunii wracali kto wie kto wie.

Ważny moment w Naszej wyprawie stacja benzynowa na Słowacji wchodzimy i…….. jest MONSTER ENERGY ( dalej używam skrótu ME za dużo pisania ) i już do końca podróży Lucy się z tym napojem nie rozstawała.

Piękna pogoda super droga kolejna granica i jesteśmy na Węgrzech do Tokaju jeszcze tylko kawałek , Lucy się wydziera pod kaskiem NEW YORK NEW YORK ???

Hotel fajny pokój idealny i niedrogi ( zarezerwowaliśmy jeszcze w Polsce ) , szybki prysznic przebieramy się w cywilne ciuchy i idziemy zwiedzać miasteczko.

Ale super fajne sklepiki fajne knajpki fajne posągi ( najfajniejszy BAHUS ) chodzimy zwiedzamy , ale czegoś brakuje zastanawiamy się chwilę iiiiiiiiiiiiiii nie ma ludzi wcale nie ma ludzi w Tokaju.

Poważnie jest 20.00 a ludzi brak kafejki puste , sklepiki puste, kupujemy dobre piwko i oczywiście ME. Wracamy do hotelu robi się ciemno miła pani w recepcji mówi do mnie 15 min. moja mina wskazuje że nie rozumiem węgierskiego. Daje mi klucz do ręki bierze za rękę i ciągnie do piwnicy ( kurde Lucy poszła już na górę ) ma może z 19 lat zaczyna być … no i otwiera drzwi kluczem który brutalnie mi odebrała pokazuje na Suzi i na piwnicę … wracam z czystym sumieniem do pokoju.

Poranek świeci śliczne słońce prysznic, pakowanko wyprowadzam moto z PIWNICY zakładamy kufry, szybkie rozliczenie z Hotelem i w drogę.

Wyjeżdżamy z Tokaju przejeżdżamy przez most i nie wiem jak to napisać coś w tej chwili się zmienia prawdziwa zmiana światów wiem że to głupio brzmi ale taki przeskok inna rzeczywistość Lucy moto piękna pogoda zielona trwa niby wszystko takie samo a jednak myślę że każdy z Nas to przeżywał, poprzedni dzień to tylko dojazdówka od teraz to odcinek specjalny …

Pierwsza fajna przygoda jedziemy sobie bardzo głodni bez śniadania a tu wzdłuż drogi markety SPAR i w każdym piekarnia i zapach świeżych bułeczek , przy trzecim nie wytrzymuję staję za facetem w puszce który skręca w lewo do marketu, pierwsze światła się zmieniają u nas czerwone drugie się zmieniają u nas czerwone trzecie to samo , przy czwartych nie wytrzymałem objechałem gościa i na czerwonym pod market weszliśmy kupiliśmy serki cieplutkie bułeczki wychodzimy przed sklep siadamy na krawężniku co by się posilić a gość ??? stoi dalej na czerwonym hmmm Węgry to dziwny kraj i pojechaliśmy dalej.

Jedziemy do Rumunii jedziemy a tu granica celnicy jeden podchodzi my w kaskach do Lucy się uśmiecha patrzy na mnie na zdjęcie w paszporcie jeszcze raz na mnie , kurde przecież to ja, celnik pokazuje białe zęby i jedziemy dalej.

No to Rumunia i co czarny asfalt , psy nas nie atakują , Dacie oooooooo to tak są wszędzie. Rozglądamy się ciekawie no to przecież Rumunia. Dojeżdżamy do Oradea miało być szybko tylko tranzyt ale droga zamknięta jeździmy objazdami zwiedzamy stoimy w korkach upał niemiłosierny – śliczne miasto polecamy do zwiedzenia.

Po wyjechania z Oradei nareszcie zmiana klimatu coraz więcej Daci, inne wioski niż u nas i co najważniejsze na horyzoncie widać góry, piękne wielkie zamglone góry jeden z celów naszej podróży. Jedziemy do Sibiu pierwszy nocleg na Rumuńskiej ziemi. Fajna droga trochę dziurawa ale fajna pierwsze góry jakie zaje fajne winkle jakie zielone drzewa … kurde ale jest gorąco i duszno. Niebo nagle zrobiło się sine potem fioletowe a jeszcze później czarne, dobrze że była ta stacja benzynowa zakładamy przeciwdeszczówki i jedziemy krople deszczu są wielkości kurzych jaj. Nagle koniec deszczu wjeżdżamy do miasteczka a tam krajobraz jak po tornado leży z 10 cm gradu , drogą płynie rzeka wszystko po horyzont zalane, drzewa połamane na drodze 3 cm liści ślisko jak na lodzie jedziemy dalej. No i jesteśmy w Sibiu zatrzymujemy się przy fajnym pensjonacie, pierwsza próba mojego angielskiego ja swoje Pani swoje po swojemu , ja po polsku ona po swojemu kurde łatwo nie jest. W końcu daje klucz ja mówię że Oki dzięki zostawimy kufry w pokoju i jedziemy do bankomatu po kasę ( kartą nie można hmmm ) no to ona mi klucz ciach z ręki kurde jak ona to zrozumiała???, Lucy się wściekła klnie na czym świat stoi – pomogło pani oddała klucz ?, wychodzimy leje deszcz no fajnie …

Poranek …. Cudownie słonko cieplutko suchutko, dzisiaj wielki dzień 500 km do przejechania po górach Trasa Fogarska , Zamek Poineari no i Bran.

Dojazd do Trasy Fogarskiej fajny nic szczególnego ale przecież to Rumunia a z ciekawostek są skrzyżowania na których w każdą stronę jest Bukareszt a jak to pisał Micek w swoich relacjach wariat zawsze pokaże nią tą drogę co trzeba.

O Trasie Fogarskiej napisano już tomy, nie ma co się rozpisywać trzeba pojechać i zobaczyć ja powiem tyle że na górze po przejechaniu tunelu darłem się że chce jeszcze raz …..

Niezapomniane widoki zapach górskich łąk górskie powietrze po prostu super.

Zjeżdżamy serpentyny, serpentyny o dziwo co jest dla mnie zaskoczeniem po opowieściach asfalt fajny gładki bez kamieni … do czasu po zjechaniu z gór faktycznie dziury, dziury, dziury piach gałęzie kamienie wszystko na drodze jedziemy na 1 biegu ale do przodu patrzę na GPS-a kurde jest 11.00 a do przejechania jeszcze 350 km

Dojeżdżamy do zapory widoki zapierają dech w piersiach ale bardziej dech w piersiach zatyka zapach z metrowej warstwy śmieci unoszącej się na wodzie. Zapora jest fantastyczna wielka majestatyczna ale ktoś miał pomysł. Spotykamy na zaporze anglika objeżdża Europę samotnie na moto jest w trasie od 4 miesięcy na tyle wygląda i pachnie ale jest sympatycznie, jedzie w przeciwnym kierunku żegnamy się i każdy w swoją stronę.

Widoki nie do opisania Półki skalne, mosty , mini tunele jedzie się cudownie moto sprawuje się bosko pasażerka jeszcze lepiej ☺ .Jedziemy, jedziemy a kilometry jakoś nie ubywają robi się mocno gorąco 30 st C. nareszcie jest wielkie majestatyczne ruiny zamku Vlada Palownika w Poineari. To kolejny cel naszej podróży jadąc tam wiedzieliśmy że trzeba na piechotę 1470 schodów do góry ale nikt nie mówił że w 30 st C. nie daliśmy rady pojedziemy jeszcze raz …

Zakładamy kaski i w drogę kurde temperatura rośnie my się pocimy niemiłosiernie ale cóż Bran czeka.

Jadę z otwartą szyba w ciemnych okularach Lucy coś śpiewa jest fajnie na horyzoncie kolejne góry to Karpaty i upragniona Transsylwania – nie wiedziałem że SHOEI Hornet można zdjąć z głowy nie rozpinając paska uwierzcie można kiedy przy 70 km/h wpada do kasku osa, byłem szybszy od TurboDymomena nie ugryzła mnie nie miała nawet szansy wystawić żądła, dalej pojechałem z podniesioną szybą.

No wreszcie Transylwania przepiękna do Branu 90 km jestem tak zmęczony że nawet się nie cieszę …

Mijamy przepiękne wioski zmęczenie narasta , kolejna wioska zaczyna być czuć ducha Drakuli , kurde dalej nie jadę moje zmęczenie osiągnęło kulminację do Branu 30 km. Stajemy na parkingu widoki powalają z nóg może nie widoki ale zmęczenie w każdym razie leżę ma murku i napawam się widokami Lucy leży obok ale za nim się położyła stoczyła bitwę z kolejną babcią wciskającą nam ser..

Leżymy i odpoczywamy gadamy jak tu ślicznie, to niemożliwe pewnie usnęliśmy słyszymy jak jacyś ludzie podniecają się niezdrowo naszym moto że z polski że sami że tak daleko – tylko dlaczego po polsku ???. Wstajemy dwie niemiłosiernie umorusane terenówki i czwórka ludzi gapi się na nas po czym podchodzi szybko wita się gadamy opowiadamy co gdzie kiedy skąd jesteśmy i gdzie jedziemy mają oczy jak spodki jak słyszą że do Constancji.

Było miło czas ruszać już się zregenerowaliśmy żegnamy się z rodakami i w drogę, jak się ubieraliśmy pod górę jechał Bułgarski TIR za 15 minut go doganiamy i chcemy wyprzedzić i co i nic gości przyspiesza to ja za nim to on znowu przyspiesza no to ja za nim kurde z naczepy z pod kuł na zakrętach wali dym jak z komina na Siekierkach w Wawie , koleś ścina zakręty wtedy wali w nas strugami kamieni ja pier… ja tam chce żyć niech jedzie wariat jakiś czy co ???

Bran widok faktycznie ładny ale klimatu żadnego ani czosnku ani krwi ( chociaż sztucznej ) zostawiamy naszą Suzi na parkingu obok 10 moto na czeskich blachach. Lecimy zwiedzać zamek a tu zonk wejść można do 18.00 a jest 17.45 pani w okienku coś do mnie gada – ja dostaje szału że nie po to tu jadę tyle kilometrów że życie narażam że .. Lucy puka mnie w ramię i mówi że miła Pani w okienku właśnie spokojnie mi tłumaczy że możemy wejść że nie ma problemu fuc… – to pewnie zmęczenie z uśmiechem nr 3 na ustach wręczam pani kasę odbieram bilety i wchodzimy do siedziby ( w prawdzie filmowej ) Hrabiego Drakuli.

Oczywiście jak to zamek musi być położony wysoko a jeszcze jakiś psychopata wyrąbał w skale z 1000 schodków ale twardym trzeba być przecież mamy na sobie tylko ciuchy motocyklowe kaski w rękach a ja jeszcze ważący wyjątkowo teraz z 30 kg tankbag.

Zamek jak to zamek w środku zamkowy i stary chodzimy oglądamy dochodzimy do takich małych wąziuteńkich schodków nie wchodzę wracamy a tu znowu zonk, strażnik w dziwnym mundurze coś mi przypominał drze się po niemiecku Nein, Nein ja na niego że nie pójdę on do mnie coś po niemiecku, Lucy się zwija ze śmiech kurde istny cyrk jak z Rokitą w samolocie Lufthansy, wstyd się przyznać wygrał Niemiec ale co o sobie i swojej rodzinie ususzał to moje.

Pensjonat tuż pod zamkiem rekompensuje trudy całego dnia …..

06.00 piękna pogoda kolejny dzień dzisiaj dla odmiany długi kawałek nad Morze Czarne do Constancji. Jedziemy mijamy kolejne miasta i miasteczka wisie i pojedyncze domki, mijamy góry i rzeki jest fajnie tylko ten upał … kolejny cel wyprawy to Parlament w Bukareszcie dojeżdżamy jest 38 stC Lucy widzi parlament w każdym większym budynku byle się stąd wyrwać ja nie, chcę go zobaczyć i już – robi się nie fajnie. Sytuację łagodzi wskazówka PARLAMENT jedziemy patrzymy rozpuszczamy się w naszych ciuchach ale on wielki ten Tchausetsku to miał fantazję, jeszcze tylko wylot na autostradę 45 min w korku i nad morze.

Autostrada jak to autostrada prosta długa beznamiętna tylko ta temperatura stajemy na każdej stacji jest tak gorącą że aż się słabo robi. Dojeżdżamy do końca autostrady do morza jeszcze tylko 70 km, pierwszy raz przekraczamy Dunaj i oglądamy mega śluzę, ciekawostka wzdłuż drogi rosną same drzewa orzecha włoskiego a pod nimi siedzą i sprzedają łuskane orzechy Rumuni.

Dojeżdżamy do Constancji coś jest nie tak patrzymy na termometr nad drogą 52 st C powietrze, 67 st C asfalt no to wiemy co jest nie tak. Dojeżdżamy do plaży jesteśmy skonami odwodnieni chcemy do Hotelu i na zimne piwo. Pierwsze podejście do hotelu , pensjonatu nieudane drugie również trzecie jak poprzednio kolej i kolejne też, tu też mają wakacje. Jedziemy wzdłuż wybrzeża 2 km od centrum albo teraz albo namiot a tu niespodzianka wielki pokój, 150m od morza zostajemy.

Kolejne dni no cóż niech zostaną naszą słodka tajemnicą temp morza 30 st C temp powietrza 50 st C …

Dwa dni mijają zdecydowanie za szybko, 07: 00 wyruszamy do kolejnego celu podróży Delta Dunaju. Pierwszy błąd wybieramy trasę koloru żółtego, off Road to za mało powiedziane nasza obładowana Suzi cierpi my z nią wściekam się na samego siebie jeszcze tylko 15, 10, 5 km i normalna droga.

Tulcea chyba nas rozczarowała brudna śmierdząca zatłoczona ale do portu dojechaliśmy ?, Lucy się wściekła pierwszy raz w życiu widzimy tak zagłodzone zwierzęta …..

Jedziemy wzdłuż Delty Dunaju widoki ponownie zapierają dech w piersiach tym razem krótki kawałek 380 km więc powoli podziwiamy widoki, widzimy szkółkę bocianów – takie przedszkole , widzimy pożar łąk nad Dunajem niesamowite widoki i ten zapach cały czas czuć ropę naftową to tereny bardzo roponośne prawie zabija nas facet w mercedesie – kurde dopiero teraz uświadamiamy sobie że to już trasa powrotna ….

No i olejny punkt na naszej trasie do zaliczenia Wulkany Błotne dojazd do nich to czysta improwizacja i gdyby nie Jezus … to inna historia kiedyś ją opiszę. Wreszcie docieramy było warto krajobraz jak na Marsie jak tam byliśmy to właśnie tak było ☺  , jest super pomimo kryzysu związanego z drogą upałem noszeniem kasków i mojej nadopiekuńczości ale błoto wulkaniczne czyni cuda i znowu jest miło i wspaniale. Niespodzianka zjawiają się koledzy na motorach, Czech nawet jeden na DL i to niebieskim ( 650 ) chwilę gadamy jeżdżą po górach na kostkach ale jest tyle błota że dadzą chyba sobie spokój i dalej asfaltami, żegnamy się i w drogę.

Jedziemy bardzo fajną drogą do PietraNeamt wyjeżdżamy z za zakrętu zjeżdżamy z górki i prosto na policjanta, ale jakiego cały na czarno w kominiarce z kałachem wylatuje na środek drogi i zgarnia nas kurde pewnie wcześniej jakiś fotoradar albo inna franca. Nie, chcą tylko kontrole przeprowadzić a myślę że on jest w jeszcze większym szoku niż my daje mu paszport gadam coś po polsku po angielsku on ogląda oddaje i tyle, no to ja że niby chciałem być uprzejmy pytam się gdzie tu tani pensjonat on na to hmmmmmmm no i gada, gada. Lucy się ubiera kiwa głową może rozumie bo ja to nie koniecznie, dziękujemy uprzejmie i jedziemy w swoją stronę oczywiście przeciwną niż pokazywał woleliśmy nie sprawdzać jaką miał minę. Znajdujemy nie bez przeszkód bardzo fajny i tani pensjonacik.

Dzisiaj jedziemy do Bikaz droga fajna ale tereny mocno zurbanizowane trochę błądzimy ale brniemy do przodu ooooooooooo kolejne skrzyżowanie i znajomy znak w każdą stronę do Bikaz hehehe to już znamy.

O wąwozie Bikaz napiszę to co o Trasie fogarskiej – jedźcie i zobaczcie szkoda pisania i tak tego ani zdjęcia ani film tym bardziej słowo pisane nie oddadzą.

Fajna przygoda spotyka nas po wyjeździe z wąwozu zatrzymujemy się przy takim zielonym mętnym jeziorku po którym pływa pełno łódek a jesteśmy wysoko w górach, jak się tylko zatrzymaliśmy to leci do nas i cały czas gwiżdże policjant. Ja człek spokojny patrzę na niego i na znak zakaz zatrzymywania i postoju on macha ( cały czas gwiżdże ) łapami aby przejechać na drugą stronę jezdni, biorę Suzi i przepycham ją na drugą stronę ale Policjant miał pecha Lucy nie jest człowiek spokojny, drze się na niego że my to za znakiem on do niej z tym gwizdkiem jak zaczęła ściągać kask … poszedłem kupić taki fajny ich kołacz takie okrągłe ciastko wracam policjant idzie w swoją stronę i gwiżdże tym swoim atrybutem władzy Lucy się drze na niego zacieśniamy stosunki z tubylcami ☺ .

Jest tak gorąco słońce w zenicie brak cienia siadamy na jakimś kamieniu i jemy cieplutkie pyszne ciacho – tylko dlaczego się wszyscy na nas gapią, policjant dopadł kolejna ofiarę i gwiżdże w niebogłosy o co chodzi z tym gapieniem …. No cóż jak ktoś siedzi na pomniku ku czci i pamięci … i je ciastko odjeżdżamy zanim przyjdzie ten z atrybutem.

Dzień mija bez większych przygód upał góry zakręt za zakrętem fajnie jest widoki cudowne, tylko ta świadomość że to przedostatni dzień w Rumunii …

Znowu robimy za sensację zatrzymujemy się w McDonalds w Baia Mare nie rozumiem przecież rano się kąpaliśmy. Szukamy pensjonatu szukamy, szukamy, szukamy, szukamy jest – kurde nie stać nas na takie luksusy marmury palmy w holu pokój chyba z 50 m kw a tu facet że 80 zł za noc i tylko dlaczego jesteśmy tam sami wychodząc z założenia mniej wiesz dłużej pożyjesz zostaliśmy.

Ostatni poranek w Rumunii dziwne dlaczego Lucy nic nie mówi patrzy się tylko na mnie i nic no to ja mówię tłumacze że musimy jechać że do domku – nic. Wreszcie przełom wykrztusza z siebie że głos straciła że ME poprzedniego dnia za zimy. No cóż łatwy ten ostatni odcinek 870 km nie będzie.

Powroty łatwe nie są ale takie jest życie i los motocyklistów wracamy mijamy kolejne granice mijamy wsie miasta i miasteczka. Za polska granicą zatrzymujemy się na chwilę, podchodzi do nas para ludzi i mówią że rok temu jak z Rumunii wracali to w tym samym miejscu stali machają nam i odjeżdżają puszką w swoją stronę.

Za Rzeszowem dopada nas burza Lucy czuje się coraz gorzej , na polskich drogach wszyscy na nas polują kurde co za kraj. Wkładamy przeciwdeszczówki i do domku dojeżdżamy, jest już ciemno jeszcze tylko 30 km i dom. Otwieramy bramę, garaż wstawiamy Suzi do garażu kąpiel łóżko ….. i tyle wspomnień.

Do zobaczenia gdzieś na szlakach …

Lucy&Daro 

Rumunia
« z 5 »
Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

    Ostatnie wpisy

    Lucy & Daro – bezdrozaeuropy.pl

    Z pasją przez bezdroża Europy! Odkrywaj, podróżuj, inspiruj się.

    © 2024 bezdrozaeuropy.pl | Wszystkie prawa zastrzeżone.