Jeżdżąc sobie po Sardynii, rozmawiamy o kolejnych wyprawach, na które warto by się zabrać z bezdrożami 4×4. Na kolejnym biwaku Łukasz rzuca propozycje, a może by tak spędzić Sylwestra w Maroku? Przez kolejne dni jakoś nie daje nam to spokoju i w końcu wywiązuje się dyskusja na ten temat …. No i proszę są już chętne trzy załogi ☺ , deklarujemy się Łukaszowi, że jedziemy do Maroka, jakoś tak sceptycznie podchodzi do naszych deklaracji, a My i tak pojedziemy.
Już w Polsce jesteśmy cały czas w kontakcie z osobami, które zadeklarowały uczestnictwo w Marokańskiej wyprawie. No i jest wszyscy jedziemy do Maroka, robimy przedpłaty i jesteśmy zapisani na super wyjazd ☺ .
W oczekiwaniu na taki wyjazd niestety czas się dłuży i dłuży, ale co tam każdy dzień przybliża Nas do wyjazdu. W końcu grudzień, jeszcze tylko święta i po świętach wyjazd.
To bardzo długi wyjazd wiec autko przechodzi gruntowny przegląd, nawet zabieramy ze sobą zapas części zamiennych, w końcu w Maroku nie wiadomo ile jest serwisów Land Rover-a. Pakujemy się dzień przed wyjazdem, dlaczego tak zawsze jest, że jak człowiek ma coś takiego do zrobienia to akurat musi cały dzień lać jak z cebra no cóż taki los. Wszystko udało się upchnąć i zadowoleni idziemy spać, jutro bardzo raniutko startujemy, bo jesteśmy umówieni z Wiktorem i jego Jeep-em na stacji benzynowej na A2, skąd dalej jedziemy razem.
W Niemczech na jednym z parkingów spotykamy się z Łukaszem i kilkoma jeszcze ekipami, z którymi spędzimy najbliższe tygodnie. Nie są to wszyscy uczestnicy wyprawy, jeszcze kilka samochodów ma Nas dogonić w trasie do Almerii, gdzie mamy zapakować się na prom i do Maroka. Kolejne dni w trasie, jest bardzo fajnie, wszyscy gadają na CB, poznajemy się coraz bardziej. W końcu docieramy do Almerii, wjazd do portu i wieczorna imprezka – prom mamy jutro wieczorem.
Po kolei wjeżdżamy na prom, obsługa sprytnie ustawia samochody, idziemy na górny pokład pożegnać Stary Kontynent ☺ . W nocy cumujemy w Malili – hmmm to też Hiszpania ☺ , ale już Czarny Ląd, fajnie tak kołami dotknąć innego kontynentu i tak naprawdę tu i teraz zaczyna się prawdziwa przygoda. Jedziemy na dziki camping, dopada Nas straszliwa ulewa, miała być impreza powitalna jest armagedon.
Rano pobudka, pierwsze śniadanie na Czarnym Lądzie i jedziemy na granicę z Marokiem i dalej do Nadoru.
No i dojeżdżamy do granicy, kurde, ale to dziwnie wygląda wszędzie zasieki z drutu kolczastego, wszystkie aparaty i kamery kazali pochować, koleżanka nie schowała to jej policja zabrała kartę …. , wygląda to, co najmniej dziwnie. Czekamy w dość długiej kolejce, ale wszyscy kierowcy z dokumentami proszeni są do celników, no to idziemy, zabrali nam paszporty i jak się okazało, że w samochodach są inne osoby to one też do celników muszą przyjść. Czas leci nic się nie dzieje w końcu pozwalają nam wrócić do samochodów, ale podczas przeglądu samochodu jeden z celników przyczepia się do CB, że nie wolno, hmmmm wszystkim wolno nam nie wolno ? . Rozmawiamy z nim że niby co teraz, on na to że musi mieć zgodę od szefa, ale szefa nie ma i nie wiadomo kiedy będzie, no to dzwoń człowieku …. .
Gdzieś znika na kilka minut i po powrocie wolno już z CB przekroczyć granicę Maroka.
No to nareszcie jesteśmy w Maroku yeachhhhh.
Teraz oficjalna wymiana waluty w banku, trzeba mieć kwit bo jak nie wydasz człowieku wszystkiego to nie wolno ci wywieść ich pieniędzy z kraju tylko trzeba na nowo wymienić ☺ . mamy kilka minut wolnego bo szybko poszło w banku ,a reszta załóg stoi jeszcze na przejściu, idziemy na słynna Marokańska kawę do kafejki naprzeciwko. Czekamy i czekamy ( nie wiedzieliśmy jeszcze, że w Maroku ….), w końcu przychodzi kelner, mówi tylko po francusku i swojemu. Jakoś udaje nam się zamówić 3 kawy, jedna herbatę i dwa ciastka, wszyscy już przejechali, wymienili kasę, a My dalej czekamy, – ale mają ubaw. Idzie, ale coś jest nie tak, przyniósł cztery kawy, cztery herbaty no i oczywiście cztery ciastka i do tego rachunek się nijak nie zgadza ☺ , pijemy na szybko to co zamówiliśmy regulujemy rachunek i w drogę.
W końcu wyjeżdżamy na otwarte tereny Maroka, dzisiaj czeka nas podróż poprzez Hamadę, do opuszczonego Fortu Legii Cudzoziemskiej gdzie na dziko spędzimy noc. Każdy przejazd przez większa lub mniejszą wioskę to niezłe przeżycie, kiedy jedziesz w szpalerze dzieci i dorosłych którzy wyciągają ręce i proszą o coś słodkiego lub papierosa, zdarzyło się, że gdy nie daliśmy nic, to poleciały w Naszym kierunku kamienie, no cóż życie …. . Nawet jadąc przez kompletne pustkowie, tubylcy pojawiają się znikąd, jak sugeruje Łukasz, nie wiadomo czy nie mieszkają pod kamieniami …..
Sama podróż przez Hamadę do Fortu to też niezłe przeżycie, niby jest taka kamienna droga, ale jakoby jej nie było, niby jest zarysowana przez równiarki, no, ale wiecie to raczej umowne. Oczywiście jest kurz, pełno kurzu tak wtedy myśleliśmy ☺. Do ruin Fortu docieramy tuż przed zmrokiem, faktycznie to tylko pozostałości po świetności tego miejsca. Ustawiamy samochody, i już z czołówkami zbieramy drewno na ognisko, robi się strasznie zimno, ubieramy na siebie wszystko, co można na siebie wcisnąć. Rozpalamy ognisko siadamy w koło i oczywiście znikąd pojawiają się tubylcy i grają fajnie na swoich instrumentach. Kończy nam się drewno, a ziąb coraz gorszy, jak jechaliśmy to widziałem po drodze drzewo, nawet niedaleko, rzucam hasło, co byśmy poszli to może tam coś znajdziemy, a jak nie to coś ułamiemy. Aplauzu nie było, więc ekipa w ilości Nas dwóch z czołówkami udaje się w kierunku drzewa. Uwierzcie, że dotarcie do drzewa nie było łatwe, pomimo czołówek było czarno po prostu czarno, dziury i wyrwy też nie ułatwiały marszu. A jeszcze gorzej było po dotarciu do drzewa, bo była to AKACJA, miała takie kolce, że jeden z nich przywieźliśmy do domu, bo nikt by nie uwierzyła w ich wielkość, ale skoro przyszliśmy to się nie poddaliśmy, drewno na ognisko dostarczyliśmy.
Poranek jest masakrycznie zimny, odpalamy samochody, co by się, chociaż trochę zagrzać. Samochód się zagrzewa, a My idziemy na mury popodziwiać widoki poranne. Hhmmmm przy drzewie, z którego trochę gałęzi wzięliśmy stoi gościu na koniu i się gapi na drzewo. Kurde pewnie jakieś ważne dla nich, a My je sprofanowaliśmy – słabo. Zanim się zorientowaliśmy gościu już jest w Forcie, jest bardzo zimno, a On w koszuli, spodniach i na bosaka, przyjechał po papierosy….
Dzisiaj bardzo ważny dzień, jedziemy do Merzougi, pierwszy raz zobaczymy wydmy Sahary, no i spędzimy tam Sylwestra. Dzień fajny, fajne widoki – trzeba by opisać każdy kilometr podróży, a tego nie da się zrobić. W końcu docieramy do Hotelu w Merzoudze, szybkie rozpakowanie, rozlokowanie się w pokojach i przygotujemy się na wieczór dzisiaj Sylwester ☺ .
Niesamowite jest to, że każdy rajd Paryż – Dakar, przejeżdżał przez tę osadę, w tych hotelach spali najsłynniejsi uczestnicy tego kultowego rajdu – niesamowite. Fajna przygoda Nas spotyka, ponieważ wszyscy chcieli się umyć, wysuszyć to wszyscy wszystko włączyli i padła elektryka w całym hotelu – Maroko. Nikt nic nie wie, nie ma elektryka nie wiadomo kiedy przyjedzie ☺ , ale wszystko się dobrze skończyło. Zabawa sylwestrowa wyborna, spędzona przy tradycyjnej muzyce granej na żywo przez Berberów. Oczywiście tradycyjne potrawy Marokańskie, poczynając od niesamowitych sałatek, poprzez Tadżin o różnych smakach i gwóźdź programu pieczony baran ( no może nie całkiem bo miał być baran, a była koza – jak dla mnie i Łukasza super inni, no cóż … ).
Po odespaniu nocy ruszamy w teren, na początek jedziemy na wydmy, aby popróbować swoich i samochodów sił. Spuszczamy powietrze krótki briefing z Łukaszem jak się poruszać po wydmach i heya do przodu w wielką piaskownicę. Niesamowite uczucie jazda po tych wydmach naprawdę trzeba się tego nauczyć, na początku było nieudolnie i trochę strasznie, ale z każdym przejechanym metrem było fajniej i zabawniej, można się bawić i bawić. Po paru godzinach zabawy jedziemy nad jezioro, którego miało nie być, a miały być flamingi ☺ , jezioro było, flamingów nie było. Do wieczora włóczymy się po okolicy, oczywiście bardzo ciekawej i dość egzotycznej. Następny poranek i dzień są bardzo ważne, ale po kolei. Dawno temu siedząc przy kawie na tarasie w domu, rozmawialiśmy z Lucy, że kiedyś nadejdzie dzień w urodziny Lucy pojedziemy, polecimy zobaczyć Rajd Dakar, a dziś jest drugi stycznia ( urodziny Lucy) i dzisiaj będziemy jechali odcinkiem Rajdu Paryż – Dakar z Merzugi do Zaghury, – ale czad. Przejazd idealny, piach, kamienie, wszechobecny kurz i oczywiście fesz-fesz, niesamowity dzień. Po dojechaniu na Camping impreza, bo przecież są urodziny Lucy, ależ tu jest zimno w nocy.
Rano jedziemy na przeglądy i serwis samochodów do lokalnych warsztatów, tak też robili zawodnicy Rajdu Paryż – Dakar ( na wszystkich warsztatach są zdjęcia uczestników rajdu, a wewnątrz ich zdjęcia z podpisami ☺ . Łukasz ma zaufany warsztat po kolei robią przeglądy każdemu samochodzikowi, czyszczenie i smarowanie, wymiana filtrów jak masz nowy, ogólny przegląd i następny proszę. Wszyscy przejrzani, to w drogę, bo dzisiaj pokonujemy góry Atlasu Wysokiego. Sam dojazd to wyzwanie, niedawno w Maroku była powódź, więc drogi rozmyte, na dziko wjeżdżamy w koryta rzek i brniemy powoli do przodu, coraz wyżej i wyżej. Docieramy do granicy gdzie leży śnieg, i jak dzieci śnieżki idą w ruch słabo bo mocno zmarznięty ☺ , co bardziej odważni ostatni podjazd pokonują na skróty przez największy śnieg. Zjazd jeszcze bardziej niesamowity, przedzieramy się powoli pomiędzy kamieniami i głazami, niektórym nie wyszło i powiesili samochody na kamieniach, działamy i już są wolni jedziemy dalej. Przepiękne widoki, aż dech w piersiach zatyka, super. Kolejne dni to podróż na zachód Maroka, w stronę Oceanu. Zahaczając o Wodospad Ouzoud, gdzie spędzamy radosne chwile w towarzystwie żyjących tam małp i jedząc Tadżin w knajpce wiszącej tuż obok wodospadu, w końcu dojeżdżamy do Marakeszu. I znowu krótki briefing z Łukaszem jak poruszać się po tym mieści – faktycznie się przydał, jazda na zderzaku nie więcej niż 5 cm samochód od samochodu, inaczej wszyscy się pogubimy. Zwiedzamy to ogromne miasto, aż docieramy wieczorem do kulminacyjnego miejsca, Bazaru w Marakeszu. Pomimo zakazu ładujemy się naszymi samochodami na sam bazar, zaraz pojawia się Policjant, o dziwo nie każe nam wyjechać tylko poustawiać inaczej samochody. Bardzo długo wałęsamy się wąskich przesmykach bazaru podziwiając wszystko, z czym kojarzy się arabski świat – stosy przypraw oszałamiające zapachem, suszone owoce, niemal metrowe fajki wodne i słodkie ciastka na miodzie i orzechach, pełno kolorowych ubrań, torebek i co tylko sobie człowiek wymarzy.
Kolejne dni to podróż wzdłuż wybrzeża Oceanu Atlantyckiego, jeździmy po plaży, zwiedzamy ciekawe miejsca i w końcu lądujemy w Casablance. Zwiedzamy to miasto znane wszystkim z filmu, odwiedzamy ogromny meczet wybudowany na skraju plaży ( fakt, ogromny) i jedziemy dalej. Tym razem lądujemy w Fezie, nasz cel to słynna Medyna w Fezie i jej największa atrakcja Garbarnia Skór. To, co się o tym miejscu czyta i widzi jest prawdą, niesamowity fetor w tym upale jest prawie nie do zniesienia, widok robi jednak wrażenie – to miejsce koniecznie trzeba odwiedzić.
Zwiedzamy Błękitne Miasto i niestety powoli kończy się nasza przygoda na Czarnym Lądzie.
Dojeżdżamy do granicy Marokańsko – Hiszpańskiej bez problemu, ja przejeżdżamy i już jesteśmy w Ceucie. Wjeżdżamy na prom i już jesteśmy na Naszym Starym Kontynencie. Do przejechania zostaje nam jeszcze 3500 km. Powoli i z żalem żegnamy się z uczestnikami wyprawy, jedni jadą szybciej inni wolniej niektórzy po drodze chcą coś jeszcze odwiedzić. My jedziemy w trzy samochody znajomi Patrolem, ale tylko kawałek, bo zostają u znajomych we Francji, i dalej pojedziemy z Wiktorem i jego Jeepem.
Niestety w drodze powrotnej zaczynają mas nękać awarie, na początek Jeep Wiktora wchodzi w tryb awaryjny i w żaden sposób nie możemy tego zmienić, następnie u Nas coś niepokojącego zaczyna dziać się z Naszym napędem, dobrze, że jedziemy powoli za Wiktorem, ponieważ duże łup kończy na razie naszą podróż. Jest środek nocy powolutku zjeżdżamy na przydrożną zatoczkę, z duszą na ramieniu wchodzimy pod samochód – zmieliło przegub wału no i co teraz ? Lucy dzwoni do Polski do ubezpieczyciela o dziwo odbierają i zaczynają działać – szok. Ale My z Wiktorem się nie poddajemy, jego klucze, moje klucze i zaczynamy działać, nie jest łatwo to rozkręcić tylko z czołówkami, tuż przy ruchliwej autostradzie, ale co tam trzeba próbować. Walka trwała i trwała, ale najważniejsze, że zakończyła się sukcesem, wał odkręcony, została tylko napęd na przód, no to jeszcze tylko wszystko odkręcić u ubezpieczyciela i gotowe ☺ . I tak nasze „poranione” autka dowiozły Nas do Polski i do domków, trwało to strasznie długo, ale co tam podróż też trzeba traktować jak przygodę.
Wyjazd wybitnie fajny, cudowne widoki, fajowa atmosfera i organizacja – myślę, że pojedziemy Tam jeszcze raz.
Podziękowania dla Wszystkich uczestników i oczywiście Organizatora.
Do zobaczenia gdzieś na szlakach ….
Lucy&Daro
Z pasją przez bezdroża Europy! Odkrywaj, podróżuj, inspiruj się.