Albania – tym razem na 4ech kołach

Stara i zgrana ekipa to przepis na dobry wyjazd.

Z takiego założenie wyszliśmy i wspólnie ze znajomymi, z którymi byliśmy na kilku wyjazdach OFF postanowiliśmy tym razem samodzielnie pozwiedzać Albanię. Szybki podział obowiązków, kto mapy, kto, noclegi a kto gadgety. Zanim się zdecydowaliśmy wszystko poukładaliśmy to nadszedł dzień wyjazdu. Po drodze spotykamy się z dwoma załogami i dalej podróżujemy wspólnie, pozostałe ekipy maja czekać na Cempingu w Segedyn na Węgrzech. Czas podróży przyjemnie mija gadamy o wszystkim i niczym przez CB i dość szybko dojeżdżamy w ustalone miejsce. Reszta ekipy już czeka, powitanie, wieczorne rozmowy i spać, bo jutro kawał drogi do przejechania.

Plan był dojechać na jeden z naszych ulubionych campingów w Albanii nad Jeziorem Szkoderskim – Lake Shkodra Resort (http://www.lakeshkodraresort.com/), ale … mieliśmy wyjechać wcześnie rano, no nie wyszło, mieliśmy jechać cały czas, raczej bez dłuższych postojów no nie wyszło i skończyło się szukaniem hotelu w Czarnogórze już prawie po ciemku 🙂 .Piękny słoneczny poranek, pakowanie samochodów, kolega rozjeżdża swojego laptopa na parkingu, nikt nie wie jak laptop znalazł się pod kołami, a jednak można. Szybki dojazd do granicy Albańskiej, nie pamiętam, od której można przekroczyć granicę, ale czekaliśmy z 1,5 godziny zanim nas przepuścili i w końcu w Albanii.

Parę kilometrów asfaltu i zjeżdżamy na szutry na przepięknie malownicza drogę przez góry, która ma nas doprowadzić prawie do samego jeziora Szkoderskiego. Droga jest przepiękna, widoki niesamowite zapierają dech w piersiach, niesamowicie się jedzie, postój na obiad w bardzo malowniczej scenerii nad rwącą rzeka, super. Dojeżdżamy do przepięknie położonego punktu widokowego – widok zapiera dech naprawdę, niesamowite.

Dalej to już asfalty do samego campingu, który znajdujemy nie bez błądzenia 🙂 . Ustawiamy samochody, rozkładamy stoliki, krzesełka jest dopiero późne popołudnie, spokojnie będzie można napić się zimnego piwa. Jako, ze jestem motocyklista to już z daleka daje się słyszeć miły dla ucha pomruk motocyklowych silników, na camping przyjeżdża grupa 6 motocykli i to z Polski. Po chwili się zaprzyjaźniamy, już siedzimy przy wspólnym stole 🙂 . W grupie jest 5 GS 1200 i jeden Triumph, jest 5 facetów i dziewczyna, niezła ekipa. Całkiem przypadkiem zgadujemy się, że Oni też jadą jutro do Theth, fajnie, może się tam jutro spotkamy.

 K woli wyjaśnienia Theth to dla tego tu przyjechaliśmy ta malutka wieś w górach Przeklętych to mekka, motocyklistów i OffRoadowców, dlatego tam jedziemy ( Theth – wieś w gminie Shalë, w północnej Albanii w Górach Północnalbańskich, położona w okolicach źródeł rzeki Shalë, która w tym swym górnym biegu nosi nazwę Thethit. Wieś położona jest w Parku Narodowym Thethit na wysokości około 700 m n.p.m. Jest jedną z najbardziej izolowanych osad w Europie.)

No to ważny dzień jedziemy do Theth ( tak naprawdę to jeszcze nie wiedzieliśmy, co nas spotka ), startujemy dość rano, jakimiś drużkami polnymi dojeżdżamy do drogi która prowadzi do Theth od strony wsi Dedaj. No dość duże rozczarowanie, bo droga posiada równiutki asfalt wijący się pod górę, dopiero na najwyżej położonej przełęczy podczas podróży przechodzi w szuter, a później w kamienie.  Oczywiście widoki po drodze, nie do opisania, ale przygoda zaczyna się po przekroczeniu magicznej przełęczy. Dalej jest tylko ciekawiej, ostre zjazdy po luźnych kamieniach, wymyte koryta strumieni, a i śnieżne jęzory po północnej stronie półek skalnych. Dojeżdżamy do Jimiego, to pracownik Parku Narodowego Theth, który w bardzo interesujący sposób opowiada, co i gdzie zobaczyć w Theth. Zjeżdżamy niżej i już w dole widać wieś, jeszcze tylko betonowy most i jesteśmy, oczywiście są i Oni Nasi Motocykliści. Chwilkę gadamy i jako, że oni już zjedli to lecą dalej, eksplorować Park Narodowy. My trochę się włóczymy po wsi zamawiamy jedzenie ( duże rozczarowanie), zastanawialiśmy się żeby zostać na noc i jutro spokojnie pojechać na wybrzeże, ale opór większości ekipy… , no cóż czasem trzeba ulec, ale szkoda. Jedziemy dalej podziwiać widoki Parku Narodowego Theth. Faktycznie jest co podziwiać widoki łał…, ale też trochę strasznie jak się mija te krzyże przy drodze postawione dla tych co już stąd nie wrócili. Droga obłędna , szuter, kamienie, raz w górę, raz w dół, kolejny zakręt, a za zakrętem znowu Oni Motocykliści. Podnoszą jednego z GS-ów, Ewa bo tak ma na imię jedyna dziewczyna siedzi w strumieniu ?. Oczywiście zatrzymujemy się, aby dowiedzieć się, co się stało.

Dominik ( Prezes- Chwała i Sława Mu 🙂 🙂 🙂 ) mówi, że Ewa po kilku wywrotkach, a szczególnie tej ostatniej raczej ma dość i nie za bardzo wiadomo co dalej robić, ani wracać ani jechać dalej. Powrót to kilka godzin po tym co już przejechali – czyli słabo, a dalej to kilka godzin w terenie nie wiedząc co czeka człowieka za każdym zakrętem.

Wiem, że to szalony pomysł, ale pytam się Lucy, czy da radę sama w takim terenie pojechać samochodem? , a Ty co? , no trzeba Chłopakom pomóc to pojadę motorem Ewy co Ty na to?, jak można się było spodziewać odpowiedzi, jasne dawaj trzeba pomóc to pomagamy 🙂 .

Podchodzimy do Motocyklistów, którzy debatują, co by tu dalej robić:

– słuchajcie Ja pojadę dalej

– Oni ….. brak reakcji dalej dyskutują

– halooooo Panowie ja pojadę dalej

– cisza kompletna

Oni :

– ale jak to, a czy dam rade, a czy jeździłem w terenie GS-em itd.

– Panowie dam radę, a przynajmniej tak myślę …

A plan jest taki, Ewa do samochodu do Lucy, ja w za małym kasku Ewy i za małych rękawiczkach, w moich ulubionych zwykłych Salomonach, i bluzie z polaru bez ochraniaczy, BMW GS 1200 w teren na kilka godzin, którym nigdy w terenie nie jeździłem – GENIALNE.

No dobra żegnam się z dziewczynami ( i moim samochodem 😉 ) oraz z resztą ekipy OFF, ubieram w to co mam, patrzę na chłopaków po minach coś jakoś nie dowierzają, że dam radę, do tego to miejsce…, od razu jest dość szeroka rzeczka z kamienistym mocno dnem, a co tam jadę. Oglądam się jeszcze raz iiii no tak wszyscy włączyli kamerki, bardzoooo śmieszne będą mieli ubaw, zatrzymuje się po drugiej stronie i macham, co byśmy jechali dalej, bo czas ucieka. Ale fakt wielka i ciężka maszyna, ale prowadzi się super. Pierwszy jedzie Prezes ( może raczej zapier…. ), dawno nie jeździłem w terenie więc kondycja taka sobie, twardym trzeba być … . Na krótkim postoju pochwała z ust Prezesa ( bezcenna), że trzymam tępo, no to oki, jedziemy dalej.

Droga była jak dla mnie naprawdę trudna i ciężka, tym bardziej mnie cieszy fakt, iż ani razu nie „wyglebiłem”, a jechaliśmy około 4 godzin.

Po dotarciu do asfaltu drzemy się w niebogłosy i odtańczyliśmy taniec zwycięstwa – było już prawie ciemno.

Najgorzej, że wszędzie jest brak zasięgu i brak kontaktu z Lucy i resztą ekipy Off, mocno się denerwuje czy wszystko jest w porządku. Czekamy na resztę ekipy pod sklepem na początku drogi asfaltowej, ale dalej jest knajpa jedziemy tam i dalej czekamy. Zapada całkowity zmrok, w końcu w oddali widać światła terenówek yeachhhh, dojechali. Szybka decyzja wracamy na camping, bo stan Ewy nie za bardzo pozwala, aby oddać jej motocykl, no i wróciliśmy. Padamy ze zmęczenia i śpimy do rana.

Poranek ( dość późny) żegnamy się z Motocyklistami, Oni jadą w swoją stronę, My w swoją mam nadzieję, że się jeszcze spotkamy gdzieś na szlakach ( no i się spotkaliśmy).

 Plan na dzisiaj to dojazd nad morze, po odpoczywać, wjechać samochodami na dzikie plaże, taka włóczęga i noc na dziko na plaży. Jak postanowiliśmy tak tez zrobiliśmy, cały dzień bardzo udany, na koniec zjeżdżamy na dzika plaże z zamiarem nocowania, ale znowu opór przed noclegiem na dziko większej części ekipy?, że niebezpiecznie, że może coś się stać itd. No nie tym razem My i Asia z Mariuszem zostajemy, może uda nam się przeżyć 🙂 , reszta ekipy jedzie na camping.

Zostajemy sami, stoliki rozstawione krzesełka rozstawione no to co, trzeba ognisko rozpalić 🙂 , jest pięknie cudowny zachód słońca nad Morzem Adriatyckim, siedzimy pijemy bursztynowy płyn z za oceanu, jest nieziemsko. Po zachodzie słońca na plaży pojawiają się duże zielone jaszczurki, nie za bardzo się nas boją 🙂 , i mnóstwo dużych świetlików, jest zjawiskowo. Siedzimy przy ognisku prawie do rana.

Piękny słoneczny poranek, nad brzegiem morza stoją krowy i pija wodę?, My z Asią idziemy popływać zmarzluchy zostają, woda była obłędna.

Krótka narada, co robimy i decyzja, że jedziemy do Tirany, pytamy się telefonicznie pozostałych czy jadą z Nami, jakoś nie chcą – trudno.

Tirana byliśmy tu z Lucy w 2011 roku i teraz absolutnie nie poznaje tego miasta, wszystko się zmieniło, począwszy od drogi wjazdowej, poprzez sklepy i tak w ogóle, jest teraz bardziej europejsko – szkoda. Jest strasznie gorąco, mnóstwo samochodów, chwile się pokręciliśmy po ulicach i wspólnie decydujemy, że czas opuścić stolicę i pognać z powrotem nad morze. 

Tak jedziemy i gadamy przez CB, Mario rzuca temat, że może by nie jechać dookoła tylko na przełaj przez góry przejechać będzie fajniej i zawsze to OFF. No to pojechaliśmy, było zajefajnie, rozpadliny, krzaczory po dach, niektórzy nawet skorpiony widzieli 🙂 , tak się przedzieramy przez nieznany teren i w CB słyszę głos Maria:

– Daro jak dalej pojedziemy to zginiemy ….

Mario ma 10 krotnie większe doświadczenie w terenie niż ja, jak tak mówi to ja zawracam i nie dyskutuje – ale przygoda była super.

Wróciliśmy na asfalt i spokojnie dojechaliśmy na Nasz ulubiony camping w Albanii Camping Pa Emer ( http://www.kampingpaemer.com/ ).

No nie wiem jakoś tak atmosfera zgęstniała, My tu na wakacje przyjechaliśmy niech się inni martwią.

Kupiliśmy z Mariem trochę ryb od tutejszych rybaków, odpaliliśmy grilla i było super …

Dzisiaj pokonujemy jedną z najbardziej malowniczych tras w Albanii droga nr 46 ( chyba 🙂 ) , przepiękne widoki po jednej stronie przepiękne góry po drugiej widok na morze i tak przez 25 km. Zjeżdżamy prosto na plażę, spokojnie zjeżdżamy do samej wody, rozkładamy stoliki tu zjemy obiad. Atmosfera się raczej nie oczyściła, trzeba się zbierać i samemu, no oki z Mariem i Asią Albanie pozwiedzać. No to żegnamy pozostałą część ekipy i spokojnie w dwa samochody wracamy do Durres. Jedziemy zwiedzić Kruja, to według przewodników wieś, miasteczko taki skansen prawdziwej Albanii, fakt dużo staroci, fajne uliczki do zwiedzania no iiiiiii przepyszna jagnięcina 😉  .

Mario i Asia nas niestety opuszczają wracają do Polski, My z Lucy zostajemy, 3 cudowne dni w Durres, zwiedzając okolice i odpoczywając na plaży. Było super cudownie i trochę egzotycznie.

W drodze powrotnej, jako że mamy trochę jeszcze wolnego decydujemy się na zostanie w Budapeszcie.

Znajdujemy super camping, stawiamy samochodzik i lecimy pozwiedzać, połaziliśmy trochę po okolicy ale tu raczej nic nie ma, jutro rano jedziemy ( metrem – to też niezła opowieść 🙂 ) zwiedzać starówkę, parlament i inne ciekawostki.

Jak postanowiliśmy tak zrobiliśmy, było fajnie i smacznie, lubimy Węgierską kuchnie 🙂 . Jak zaczęliśmy się zbierać do powrotu na camping to jakoś i chmury się zaczęły zbierać, zanim dotarliśmy na camping dopadła nas burza, kiedyś myśleliśmy, że  u nas w Polsce przeżyliśmy taką burzę, ale nie, ta trwała 5 – 6 godzin i tak waliły pioruny …..

To ostatni dzień zasuwamy do domku, bez przygód i nieprzyjemnych sytuacji, dojeżdżamy jakoś tak wieczorem. Standardowo autko rozpakujemy jutro.

Fajny wyjazd, przepiękne widoki i ten OFF z Mariem i Asią super

Dziękujemy Wszystkim i do zobaczenia gdzieś na szlakach ….

Lucy&Daro

Albania
« of 13 »
Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

    Ostatnie wpisy

    Lucy & Daro – bezdrozaeuropy.pl

    Z pasją przez bezdroża Europy! Odkrywaj, podróżuj, inspiruj się.

    © 2024 bezdrozaeuropy.pl | Wszystkie prawa zastrzeżone.