LandRumunia

Od bardzooooo długiego czasu w końcu przyszedł czas na wakacje ☺ , krótkie bo krótkie ale jakie ….

Jedziemy do Rumunii i to na 4 – ech kołach startujemy w sobotę 30.07 i wracamy 08.08 w niedzielę, jedziemy na 2 samochody oba Landki My naszym i Nasi Przyjaciele Aga i Darek w swoim „Miedziaku” 

Szybka weryfikacja kontroli na granicach i wszyscy twierdzą, że nic się nie dzieje jedziemy i już. Dawno nie jeździliśmy więc musimy się dozbroić w różne rzeczy a najważniejsze o samopompujące się karimaty ( po wyprawie na Suwalszczyźnie wiemy że musimy mieć nowe ) reszta to drobiazgi.

Karimaty kupione, prowiant jest, ciuchy gotowe, autko przygotowane umyte i nawoskowane można jechać ….

Ale zawsze jest jakieś ale … no i się zdarzyło, środa siedzimy pracujemy bo to przecież jeszcze nie urlop ale przerwy muszą być, zjedliśmy obiad i chwila relaksu Lucy grzebie w necie to ja też, przez przypadek ( słowo ) trafiam na reklamę wypożyczalni namiotów dachowych … 

Tu dygresja, zawsze byłem przeciwnikiem namiotów dachowych, wiele sytuacji się na to złożyło i długo by o nich pisać , nie chciałem namiotu dachowego i basta… , tym razem poczytałem i się zainteresowałem, przecież to środek sezonu i tak nie będą mieli. A zadzwonię i się dowiem, niesamowicie sympatyczny Piotr wszystko mi wyjaśnia i najważniejsze, że mają okienko na jeden namiot. Od słowa do słowa umawiam się na czwartek na oględziny czy damy radę zamontować na Landku, czy nam się będzie podobało i takie tam https://nadziko.eu/

Jestem na miejscu, Piotrek pokazuje wszystko co i jak ( tym bardziej fajnie idzie ponieważ w garażu ma KTM-a i Harleya żony, gadamy ze 2 godziny o motocyklach zapominając o namiocie ☺ ) .

Namiot pasuje mi absolutnie, szybka decyzja i bierzemy, umawiamy się na piątek na wspólny montaż iiiii , jeszcze tylko trzeba zwrócić nowe karimaty i będzie git ( ze zwrotem nie było problemów ). 

Piątek, stawiam się o umówionej godzinie, Piotrek czeka i oczywiście gadka na temat motocykli ☺ , 

no i szybki montaż, ależ to fajnie wygląda…

Lecę do domu ( ani słowa znajomym ), co by się Lucy pochwalić, ale super Lucy wniebowzięta wyjazd będzie super …

Sobota 05:00 stacja benzynowa, wszyscy są Aga, Darek i ich Miedziak, Lucy, Darek ( no tak się złożyło ) , Rex i nasze Disco odliczeni no to w drogę. 

Słów kilka na temat tego gdzie i po co jedziemy :  

– nabyliśmy drogą kupna na stronie Polskiego  Off Road  https://polskioffroad.com.pl/  trasę na Rumunię ( Bukowina i Maramuresz https://zelazniak.pl/ nie zawiedliśmy się na Suwalszczyźnie) i jedziemy zatopić się w pięknych widokach i niesamowitych trasach mamy nadzieję … i się nie zawiedliśmy. 

Trasa przebiega spokojnie i dość szybko, jedziemy gadamy przez naprawione CB jest fajnie. 

Pierwsza granica ze Słowacją, leje jak z cebra celnicy siedzą w budce nawet nie wychodzą, no to jedziemy dalej, przestaje padać granica z Węgrami nie ma nikogo lecimy spokojnie dalej ( ciągle przerwy na wysadzenie Rex-a ☺ ). Powoli zbliżamy się do granicy z Rumunią, Lucy i Daro z Miedziaka  sprawdzają jak wygląda przejście, wszystko świeci na czerwono i pokazuje 1 godz. stania. Daro z Miedziaka  zna jakieś mniejsze przejście w tej okolicy, deszcz leje niemiłosiernie, jedziemy tam spróbować się przebić, droga fatalna dziury, przełomy i wszystko czego sobie zażyczycie. W końcu jest widzimy przejęcie i Celnika który zawraca wszystkie samochody, oczywiście Nas też …

Pokornie w ulewie wracamy w giga kolejkę do przejścia. Za nami stają też Polacy tak sobie wszyscy gadamy i jeden z kierowców mówi że dzisiaj na granicy Rumuńsko – Mołdawskiej samochody stały po 6 godzin …

Pierwsza godzina mija spokojnie i wesoło w połowie drugiej zaczyna się nerwowo robić ale coraz bliżej przejścia ( wszyscy trąbią i pewnie jeszcze bardziej wkur… celników ). Po dwóch godzinach zostajemy wpuszczeni do celu naszej podróży Rumunii, ale po co ten korek nic od Nas nie chcą żadnych dokumentów ? 

No nareszcie jesteśmy znowu w Rumunii ostatnio na Moto, byliśmy tu w 2010 roku zobaczymy co się zmieniło ☺ . 

Cała trasa Polskiego Off Roadu ma mniej więcej 650 km, pomimo ograniczonego czasu planujemy przejechać całość. Po przekroczeniu granicy gnamy do Satu Mare celem uzupełnienia paliwa i oczywiście wrzucenia czegoś na ząb. Wszędzie pełno ludzi i same korki, „zdenerwowani” stajemy przy MacDonaldzie i pierwszy raz od 6 lat jemy z Lucy posiłek w tym ulubionym przez Lucy miejscu.

 Jedziemy do pierwszego punktu noclegowego na Naszej trasie. 

Tak jak napisane w przewodniku, urocze miejsce chociaż woda w rzece nie zachęca do kąpieli. Miejsce bardzo urokliwe i o dziwo cisza spokój i nikogo nie ma poza wędkarzami na najbliższej plaży. 

Pierwsze nasze rozłożenie namiotu dachowego IKAMPER SKYCAMP 2.0 https://nadziko.eu/  , na dziko zobaczymy jak to wyjdzie … , no i wyszło jakieś 2 minuty i wszystko działa fajnie rozłożony i zachęca do spania. Ognisko obowiązkowe, siedzimy , gadamy , patrzymy w niebo jest cudownie, w końcu idziemy spać, no nie wiem jak było bo spaliśmy jak niemowlęta ☺ .  

Kolejny dzień to już wyzwanie, wprawdzie nie ma jeszcze gór ale w przewodniku do trucka napisane jest, że jak będzie mokro to może być walka. Wjeżdżamy w rozległe pola ( oczywiście po tracku ) fajne szutrowe drogi na początek, im dalej w las tym więcej drzew jak to mawiają. Zaczęło się porządne błoto i głębokie koleiny, ale na razie jedziemy na normalnych ustawieniach, dobra nastawienia MUD i się podnosimy, ja nie mogę ale błocko ale koleiny, gdyby padało poprzedniego dnia to się tu rozbijamy i mamy piknik pod podmokłą łąką ☺ , jakoś jedziemy do przodu, co tu pisać błoto, koleiny, błoto  i koleiny jedziemy dalej i dalej a błota i kolein nie ubywa wręcz przeciwnie ale na horyzoncie widać światełko nadziei zbliżamy się do jakiejś drogi szutrowej huraaa znowu na twardym ☺ , i co się było tak cieszyć ?, dalej track biegnie przez bardzo podmokłą łąkę wzdłuż jakiegoś rowu – no to jedziemy, ale nie taki Diabeł straszny …. , dojeżdżamy do końca widać zabudowania i asfalt, jeszcze przejazd przez mostek, a przednim przez kałużę i oczywiście musiało się zadziać. Jadę sobie spokojnie boczkiem, boczkiem tej kałuży i nagle zdziwienie, ta straszna glina ściąga mnie i wciąga na środek jak się okazuje bardzo głębokiej kałuży, wsteczny ogień może wyjedziemy a gdzie tam, wisimy na brzuchu… , no i od razu tak pierwszego dnia „zong”. Glina jest taka że jak wyszedłem z samochodu to utknąłem, znaczy się buty utknęły a ja poszedłem dalej ☺ , wszyscy się babrzemy w tej glinie ale jest zabawa i oczywiście co ? , linka od wyciągarki zaczepiona pod spodem samochodu …. .Obróciliśmy „Miedziaka” podczepiliśmy linkę i się wyciągnęliśmy ale fajna zabawa była.  

Dalej to super przejażdżka, piękne widoki fajne strumyki ( domyliśmy buty i nie tylko ), taka Rumunię to naprawdę można pokochać. Włóczymy się ( zgodnie z trackiem ) cały dzień, w końcu zbliżamy się do dzikiego miejsca obozowego zaznaczonego na tracku. No miejsce po prostu fantastyczne, wymarzone na dziki biwak. Stajemy tuż przy strumieniu, za nami miło mruczy taki niewielki wodospadzik na strumieniu, nad nami ogromny jesion rozkłada swoje gałęzie, miejsce na ognisko przygotowane nawet drewna trochę jest – jest super ( tak myśleliśmy ). 

Strumyk fajnie słychać, ognisko fajnie płonie no po prostu bajka, gdzieś za górami tylko słychać pomruki burzy, ale przecież to góry burza na drugą stronę nie przejdzie, a jednak przeszła gwałtowna i przeraźliwa, a do tego zaprosiła w dolinę koleżankę, dwie burze w jednej dolinie no szacun. 

Strumyk już nie szemrze radośnie, tylko ryczy złowrogo, generalnie woda leje się strumieniami z nieba, a niebo jest białe od błyskawic … było słabo, ale się skończyło bez większych strat. 

Kolejny piękny słoneczny poranek w Rumunii, kąpiel poranna według zaleceń Darka w strumieniu i jego lodowatej wodzie, daje kopa na cały dzień a dzień zapowiada się długi i bardzo ciekawy. Dzisiejszy przewidziany odcinek pomijamy, bo jak napisali opisie trasy jak mokro to słabo a u nas woda stoi wszędzie jedziemy na kolejny odcinek i kolejny nocleg na dziko pod Trzema Koronami, podobno bajka.

Jak to ja mam w swoim zwyczaju wszystkie achy i ochy na temat widoków za oknem samochodu lub szyby w kasku, kwituje jednym nie byliście to koniecznie jedźcie i to zobaczcie bo żadne słowa, fotki i filmy tego nie oddadzą a zapewniam było zjawiskowo, dla takich widoków warto te kilka kilometrów przejechać. 

Na pierwszy ogień idzie „Wesoły Cmentarz” jakoś tak wyszło że nie byliśmy na nim nigdy więc trzeba to nadrobić. Tak polecamy, warto zobaczyć ale to nie Nasza bajka bardzo komercyjnie jesteśmy rano a już jest pełno ludzi i klimat wysoce turystyczny ( a do tego Rex nie może wysiąść bo wszędzie takie bezpańskie psy ). No cóż ruszamy w góry bo do przejechania kawałek drogi po górach, dziś wbijamy w tracka i do przodu.  Generalnie pniemy się wyżej i wyżej, jedziemy połoninami na których nie ma żadnych śladów ( jedziemy po prostu po tracku ), przez piękne starodrzewia całe omszałe i mijamy tablice „Uwaga Niedźwiedzie” –  a przynajmniej tak nam się wydaje. Jedziemy po kamieniach i nieszczęsnej glinie, zostaje ostatni odcinek dojazdowy do obozowiska, no, no trzeba mieć fantazję aby Tu zaplanować obozowisko. Widoki cudne, strumyk jest ale mały słoneczko jeszcze świeci parkujemy samochody, rozstawiamy namioty, ognisko płonie winko zimne jest i tylko cisza i odpoczynek. Przepiękne gwiaździste niebo i czego trzeba jeszcze …. 

W nocy budzą mnie dziwne odgłosy ?, hmmm szybko ucichły no to spoko, za chwilę znowu coś buszuje po … no nie zapomniałem gdzieś wysoko powiesić śmieci, znowu chwila rozrabiania i dziwnych odgłosów i znowu cisza, dobra idziemy spać i tak dzisiaj już nic nie zrobimy. 

Rano wstajemy, na tak miejsce obozowania się posprząta ☺ , tylko gdzie jest mój jeden but ?, lewy jest, prawego brak … , chodzę szukam nie ma i już a niech tam mu dobrze służy, ale cztery łapy w jednym bucie, ciekawe… . Ostanie miejsce poszukiwań, las włażę do ciemnego boru, a tu proszę 50 m dalej mój but jak żywy ☺ . Darek powiedział że pewnie „Chińszczyzny nie lubił” – bardzo śmieszne. 

Szkoda opuszczać to piękne miejsce ale trasa wzywa, do wozów i w drogę. I znowu to samo coś pięknego, te widoki niezapomniane i oczywiście niezapomniana pułapka błotno-wodna jadę pierwszy i śmiało wjeżdżam bo wygląda niegroźnie, było inaczej jakoś się wykaraskaliśmy, uwalaliśmy samochody, ale brniemy do przodu. Dojeżdżamy, po trudnym odcinku, do miejsca gdzie po lewo jest całkowicie rozmyty przez deszcze podjazd, a po prawo taki trawers że na bank któryś zaliczy rolkę. Chwila narady i ok, musimy stąd zjechać i tak zabawa była przednia, niestety droga do najbliższej wsi to istna przeprawa przez kamieniołom, myślałem że tam zostaniemy ale się udało …. 

Zjechaliśmy do takiej tradycyjnej wsi Rumuńskiej, super to jeszcze w takiej formie zobaczyć. Chwilę marudzimy, ale czeka nas dzisiaj nocleg na ponad 1600 m, no to w drogę. 

Dojazd do miejsca w którym trzeba się wspiąć na tą wysokość, to same asfalty i te widoki …, na parkingu spotykamy motocyklistę z Polski, chwila gadki i dalej bo to coś jakoś wysoko. 

Krętymi wyjeżdżonymi śladami wjeżdżamy na sam szczyt góry, mijamy stację narciarską i dalej jedziemy w górę, tak jakoś słabo bo wszędzie znak że to pieszy szlak górski, ale z naprzeciwka też jadą terenówki. 

Robi się zimno, wietrznie i zaczyna siąpić deszcz. Dojeżdżamy do takiego wypłaszczenia, zatrzymuje się co by podziwiać widoki, a tu z Tuarega na MT-kach podchodzi do Nas Anglik i się pyta gdzie jedziemy, chwila rozmowy i okazuje się że też jechał tam gdzie My, czyli nad jeziorko gdzie mieliśmy nocować. Informuje Nas, że od niedawna jest tam zakaz wjazdu samochodów i bardzo tego pilnują, hmmm no to po co się tam pchać, pada coraz bardziej i jest przeraźliwie zimno. Jak to u Nas szybka decyzja, jedziemy następny krótki odcinek i do bazy na dziko marsz. Nie był taki krótki, i tak szybko nie poszło ale dotarliśmy. Fakt kolejne urokliwe miejsce, całkowicie na dziko nad dość dużym strumieniem. Wygniatamy trawę na miejscu obozowania, układamy kamienie na miejscu ogniska i znowu relaks …

Piękny poranek, wspaniałe słoneczko i lodowata kąpiel w strumienia zgodnie z zaleceniami „D”, dzisiaj mamy lenia siedzimy gadamy Aga robi kawusie, spokój i odpoczynek. 

Nie wiem czy można je porównywać, ale to chyba jeden z najbardziej malowniczych odcinków naszej trasy ( tracka z Polski Offroad ), no widoki powalają, pięknie i jeszcze raz pięknie. Dojeżdżamy do niesamowitych budowli, nie wiemy co to było ale jest monumentalne i majestatyczne – ogromne wrażenie. Jak to chłopcy, którzy nigdy nie dorosną, pojeździliśmy po rzece, popiliśmy wody ze strumieni i pojechaliśmy dalej. Dalej to asfaltami ponieważ, zmodyfikowaliśmy Nasza wyprawę do Rumunii, dzisiaj śpimy całkowicie po za trackiem, absolutnie na dziko ( jak by do tej pory było inaczej ) a następnie jedziemy przez Nas wybranymi trasami szutrowo off i śpimy znowu w Satu Mare. 

No to jeździmy zwiedzamy np. najwyższy monastyr z drewna na świecie ( do niedawna ), i pod wieczór szukamy noclegu. Darek ma jakiś dar wyszukiwania fajnych miejsc, znalazł super polankę gdzie nikt Nas nie będzie widział, jest strumień i drewno na ognisko zostajemy. Agnieszka nad strumieniem znajduje jakieś dziwne resztki chyba marzanny, ale dla Lucy to oczywiście Utopce, Południce i mordy rytualne … , tak czy inaczej zostajemy. 

Wieczorkiem wytyczamy Nasz szlak po bezdrożach Rumunii i startujemy, ale jak to miała być opuszczona łąka to nie wyszło,  zjawiają się Panowie w traktorze, którzy pozdrawiają Nas radośnie i jadą w nieznany kierunku przez strumień. Wytyczona przez Nas trasa okazuje się naprawdę trudna, dojeżdżamy do miejsca gdzie jest tylko jedna opcja – zawracamy i do tego zaczyna padać a Nasze opony zaczynają się całkowicie zaklejać.  Ześlizgaliśmy się z góry i decyzja – Satu Mare i obozowisko nad rzeką. 

Jedziemy gadamy, deszcz leje – totalne załamanie pogody, tak bez konsultacji a jest 17: 00 rzucam przez radio a może pojedziemy do Polski bo pogoda jaka jest każdy widzi …

O dziwo wszyscy są za ( no może ), oki sprawdzamy korki na granicy i jedziemy do Polski. Szybko poszło, na granicy ( nigdy nie słuchajcie Darka z Miedziaka ) stoimy tylko 0,5 h, i już jesteśmy na Węgrzech. Jakoś w fajny towarzystwie szybko lecą kilometry i już jesteśmy na Słowacji. Przed Nami jakiś front burzowy strasznie błyska ale jedziemy dalej. Jedziemy prosto w paszcze burzy i w końcu w nią wjeżdżamy, leje, wieje, błyska i grzmi. Końca tego „Armagedonu” nie widać ale jedziemy dalej. 

Niestety tu Nasze drogi się rozchodzą, Darek i Aga jadą na festiwal bluesowy w Bieszczady a My gnamy do domku. Jak to rozstania smutne i krótkie na stacji benzynowej ….

Nasza droga do domu, to droga przez mękę leje do samej Warszawy, momentami tak że mam dość ale dojechać trzeba to jadę, tak jak planowaliśmy 02: 55 jesteśmy pod bramą naszego domku, Rex do domu My do sypialni jutro się wszystko rozpakuje… 

Było super, było obłędnie i pięknie, towarzystwo najfajniejsze jakie sobie można wymarzyć i na pewno pojedziemy z Nimi jeszcze nie raz… Aga, Darek dzięki 

Podziękowania dla Wojtka z „Polskiego OffRoad”  za niesamowitą trasę i Pawła z „Na dziko” za bardzo wygodną sypialnię ☺ . 

Do zobaczenia gdzieś na szlakach ….  

Lucy&Daro 

LandRumunia
« z 5 »
Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

    Ostatnie wpisy

    Lucy & Daro – bezdrozaeuropy.pl

    Z pasją przez bezdroża Europy! Odkrywaj, podróżuj, inspiruj się.

    © 2024 bezdrozaeuropy.pl | Wszystkie prawa zastrzeżone.